Malta - część I
- 13:42
- by
- W cztery strony świata
Dlaczego Malta? Szczerze mówiąc przez przypadek. Wszystko zaczęło się w lutym – 2 miesiące przed
wyjazdem – w czasie kiedy studenci są najbardziej kreatywni i robią wszystko by tylko się nie uczyć, czyli podczas sesji. Postanowiłem, że po wszystkich egzaminach polecę gdzieś, gdzie jeszcze mnie nie było, a że na mojej "wyjazdowej" mapie była pusta plama na jednej z najmniejszych wysp Morza Śródziemnego, padło na Maltę. Po dwóch tygodniach miałem już bilety :)
Nadszedł długo oczekiwany dzień – 12 kwietnia. Punktualnie o 8.30 rozpoczęła się moja 17-godzinna podróż na Maltę, do przebycia 2200 km. Z Polski dolecimy tam węgierskimi liniami Wizz Air (m.in. Warszawa Chopin, Gdańsk) lub irlandzkim Ryanair'em (m.in. Kraków, Wrocław). Wybrałem ostatnią, najtańszą opcję - czyli najpierw trasa Rzeszów-Wrocław, a stamtąd już prosto na Maltę. Sam bilet autobusowy wyniósł mnie jedyne 5 zł!
Kilka minut po godz. 15 byłem już we Wrocławiu. Jako że
zostało mi jeszcze kilka godzin do odlotu, postanowiłem odwiedzić Stare Miasto i zjeść coś na szybko. Pomimo tego że mieliśmy dopiero kwiecień, Rynek pełen był turystów, a miasto tętniło życiem – zresztą jest to typowe dla Wrocławia :)
Jako że od Malty dzieliło mnie jeszcze prawie 1700 km wyruszyłem komunikacją publiczną na lotnisko. Nawiasem mówiąc stolica Dolnego Śląska ma port lotniczy na prawdziwym europejskim poziomie!
Do Malty leciałem irlandzkimi liniami Ryainair - potocznie zwanymi polskim podniebnym PKS'em - bilet kosztował 177 zł – cena bardzo dobra ale zdarzają się jeszcze lepsze, czasami nieprzekraczające 120 zł!
Po krótkiej odprawie czekała nas ostatnia prosta – lecimy! :)
Po niecałych 3 godzinach lotu jesteśmy na Malcie – wyspie
którą do tej pory znałem jedynie z mapy i opowiadań. Od razu przywitał nas podmuch
ciepłego powietrza oraz palmy. Jako że mój hotel leżał kilkanaście kilometrów od
lotniska musiałem się tam jakoś dostać. Postarałem się o to już wcześniej,
internetowo zamawiając prywatny bus, który wyniósł mnie jedynie 2 funty (www.shuttledirect.com). Ku mojemu zdziwieniu kierowca stał już na lotnisku trzymając tabliczkę z moim imieniem i nazwiskiem, więc nikogo nie trzeba było szukać - miłe zaskoczenie! Oczywiście można było skorzystać z transportu publicznego, niestety w moim przypadku najbliższy autobus odjeżdżał o 5 rano, jednak tym którzy przylatują wcześniej jak najbardziej taką opcję polecam.
Okazało się
że nie byłem sam, w busie większość pasażerów stanowili Polacy którzy przylecieli
razem ze mną wieczornym lotem z Wrocławia. Po 30 min. drogi, chwilę przed 2 w nocy, byłem już przed hotelem.
Apropo hotelu, wiąże się z nim dość ciekawa historia. Na stronie www.taniehotele.be znalazłem (za)super ofertę – 8 nocy w 4* obiekcie ze śniadaniami, za jedyne 362 zł! Warto
dodać że hotel ten przed przeceną kosztował ponad 2200 zł. Długo zastanawiałem się czy jest to możliwe, okazało się że tak! Chociaż nie ukrywam że w drodze do Cirkewwy, gdzie się znajdował, rozważałem również w razie czego "plan B", czyli noc pod gołym niebem. Na szczęście nie było żadnego problemu z zameldowaniem, po chwili otrzymałem klucz do pokoju, który jak się
okazało był w bardzo dobrym stanie – można powiedzieć że w pełni zasługiwał na 4 gwiazdki. Z racji tego że godzina była dość późna od razu postanowiłem pójść spać, następny dzień był już cały zaplanowany a Malta czekać nie będzie! :)
Rano obudziło mnie słońce, prawdziwe maltańskie słońce.
Chwila na ogarnięcie się i jestem już na śniadaniu, na które naprawdę nie
można było narzekać – szwedzki stół na którym każdy mógł znaleźć coś dla
siebie. Po 15 minutach byłem już gotowy ruszać w trasę. Najpierw jednak
postanowiłem przejść się nad skarpę, zaraz obok mojego hotelu. Widok był
niesamowity, skały i błękitna woda – już wtedy wiedziałem że decyzja o
przyjeździe na Maltę była w 100% słuszna!
Takich miejsc, jak to wyżej, jest na Malcie cała masa więc
nie czekając ani chwili dłużej udałem się na pobliski przystanek autobusowy.
Plan na ten dzień nie był bardzo ambitny – miałem na spokojnie zwiedzić
północno-zachodnią część wyspy. Od razu przy wyjściu z hotelu natknąłem się
na pierwszą rzecz, która zaskakuje turystów z Polski (czasami dopiero na
miejscu) – ruch lewostronny. Co za tym idzie, czekając na autobus musiałem przejść na drugą stronę ulicy, inaczej pojechałbym w całkiem innym kierunku,
uważać trzeba też na przejściach dla pieszych.
Po około 5 minutach nadjechał mój autobus. Uznałem że
będzie to najlepszy i najtańszy środek transportu – tygodniowy bilet studencki
kosztował jedyne 6,5 euro – czyli jakieś 26 zł, a jeździć po wyspie mogłem bez ograniczeń. Taki bilet można zakupić m.in. u każdego kierowcy. I tu
pierwsza uwaga – ilość połączeń na wyspie jest wystarczająca, cena biletu
atrakcyjna ale autobusy nie zawsze są punktualne a kierowcy czasami nie
zatrzymują się na przystankach, na których powinni. Pomimo wszystko polecam wszystkim ten sposób poruszania się po Malcie, choć nie ma co ukrywać, w porównaniu z
tradycyjnym samochodem jest bardziej czasochłonny, więc jeśli ktoś wpada tu tylko na 3-4 dni proponuję jednak „rent a car”. Wypożyczali jest cała
masa, zwłaszcza w okolicach lotniska a koszt to ok. 30 euro za dobę, doliczyć
musimy do tego jeszcze tankowanie :)
Pierwszym przystankiem była Popeye
Village - wioska powstała na potrzeby kręcenia filmu o marynarzu, który po
zjedzeniu puszki szpinaku dostawał nadludzkiej mocy, na 100% pamiętacie go z
bajek :)
Jej budowa trwała 7 miesięcy, a pracowało przy niej 165 osób.
Położona jest w malowniczej zatoczce, z którą domki zbudowane specjalnie na
potrzeby tej produkcji doskonale się komponują.
Niestety bilety wstępu są dość drogie:
10,50 euro za osobę dorosłą, 8,50 euro za dziecko, co przy 4-osobowej
rodzinie daje nam już okrągłą sumę. Dlatego też warto zatrzymać się tam jedynie
na małe zdjęcia i ruszyć dalej! A żeby to zrobić wcale nie trzeba kupować biletów, wystarczy zaraz obok kasy skręcić w lewo i podejść około 10 metrów - widok - tak jak na zdjęciu poniżej - bezcenny.
Następnym przystankiem miała być Golden Bay – jedna z
najpiękniejszych zatok na Malcie. Pomimo tego że dzieliło mnie od niej ponad 5
km, postanowiłem pokonać ten odcinek pieszo - patrząc na widoki, które po
drodze mijałem naprawdę się opłacało! :)
Po około 2 godzinach udało mi się dotrzeć na miejsce. Moim oczom ukazała się niezwykle popularna wśród turystów, druga pod względem
wielkości piaszczysta plaża na Malcie. Woda jest tu niezwykle czysta – zresztą
jak na całej wyspie – co więcej, podobno w tym miejscu można oglądać jedne z
najpiękniejszych zachodów słońca. Ogromnym plusem jest to że
praktycznie pod samą plażę podjeżdżają autobusy, więc jest ona nawet w zasięgu
tych osób które nie zdecydują się na wypożyczenie samochodu. Na miejscu masa
dzieciaków, ogólnie plaża jest często wybierana przez rodziny z dziećmi – a
ciepła woda i w miarę łagodne zejście sprzyja temu jeszcze bardziej. Jeśli ktoś
zgłodnieje polecamy restauracje Munchies, która znajduje się zaraz
przy wejściu na plażę, gdzie można zjeść bardzo dobrą pizzę, a ceny zaczynają
się od 6,75 euro – czyli coś w okolicach 28 zł. W pobliżu znajduje się
też 5* hotel Radisson Blu, który jednak do najtańszych nie należy. Co ciekawe
to właśnie w zatoce Golden Bay kręcono zdjęcia do „Troi”, w której zagrał m.in.
Brad Pitt :)
Po krótkim odpoczynku ruszam na Għajn Tuffieħa
Tower, położoną na klifie przy zatoce Golden Bay, jedynie kilkaset metrów od
plaży. W przeszłości służyła ona jako wieża obserwacyjna, ostrzegając m.in. przed
piratami. Co więcej w okolicy było ich kilka. Budowano je w takiej odległości
by każda była w zasięgu wzroku sąsiedniej. Għajn Tuffieħa Tower zbudowana została
w 1637 roku i osiągała 11 metrów wysokości. Bardziej od jej wartości
historycznej, dziś turyści doceniają przepiękną panoramę która rozciąga się z
tego miejsca - nie tylko na Golden Bay ale także na sąsiadującą zatokę Ghajn Tuffieha (zwaną też Riviera Bay). Znajduje się tam plaża, na którą można zejść z pobliskiego parkingu schodami liczącymi 200 stopni.
Dzień powoli dobiegał końca, dlatego też zacząłem kierować się w stronę przystanku autobusowego. Po niecałej godzinie dotarłem do hotelu, słońce
już niestety zaszło ale widok i tak był cudowny. Następnego dnia miałem udać
się do stolicy Malty – Valletty – najbardziej wysuniętej na południe europejskiej stolicy, więc od razu udałem się do łóżka wiedząc jak wiele do zobaczenia
mam następnego dnia :)
Drugi dzień na Malcie przywitał mnie piękną, słoneczną
pogodą, dlatego też nie marnując ani chwili od razu ruszyłem w stronę prawie 6 tys. Valletty – stolicy Malty. Droga trwała ponad godzinę i koło 11 byłem już na miejscu. Na pierwszy rzut oka miasto wygląda na dużo większe, są to
jednak tylko pozory, ponieważ jest wielkości polskiego Raszyna. W każdym
razie już od samego początku widać że jest ono pełne zabytków. Do Starego Miasta
wchodzi się poprzez bramę miejską – zlokalizowaną obok ronda przy Dworcu
Autobusowym - za którą ciągnie się reprezentatywna ulica Republiki.
Po obu stronach ulicy Republika napotkać można co rusz
zabytki, a idąc nią dojdziemy aż do fortu św. Elma. Samo miasto można
powiedzieć jest perłą samą w sobie, dlatego już w 1980 roku zostało wpisane na
światową listę dziedzictwa UNESCO. Całą Vallettę można przejść pieszo, co
najlepiej pokazuje poniższa mapa – warto zwrócić uwagę na jej skalę!
Już wcześniej wspominałem o tym, że na Malcie na każdym
kroku widoczne są powiązania z Wielką Brytanią – ruch lewostronny i angielskie
gniazdka to najlepszy tego przykład. Jednak w Valletcie zobaczycie jeszcze
jeden wspólny element – londyńskie budki telefoniczne. Początkowo trochę
dziwią, jednak pomimo wszystko dość dobrze komponują się z całym otoczeniem.
Miejscem które z pewnością musicie odwiedzić będąc w stolicy
Malty są Ogrody Barraka – Dolny i Górny. My w szczególności polecamy ten
ostatni z którego rozpościera się przepiękny widok na Trzy Miasta – tzw.
maltańskie trójmiasto oraz Grand Harbour. Nie dość że można tam schronić się od
słońca i spotkać prawdziwą mieszankę maltańskiej roślinności (i nie tylko), to
na dodatek można też skorzystać z darmowego Wi-Fi. Wstęp jest
bezpłatny :)
Uliczki Valletty przecinają się pod kątem prostym więc
trudno się zgubić, a na każdym kroku towarzyszą nam koty, które na wyspie są
dosłownie wszędzie - czasami trochę nieufne, za to uwielbiają
wylegiwać się w cieniu, chroniąc się przed słońcem.
Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości czy warto odwiedzić stolicę Malty , polecam ten widok :)
Powoli wychodząc już z miasta przez przypadek trafiłem do
miejsca które początkowo wydawało się kościołem, a okazało się zwykłą maltańską
… knajpą, a co najlepsze wolną od rzeszy turystów. Znajdowała się tam duża
liczba miejscowych, którzy grając w karty i rozmawiając na przeróżne tematy
umilali sobie czas. Właśnie w takich miejscach najlepiej czuć klimat Malty,
dlatego postanowiłem zostać tu dłużej, popijając maltańskie piwko o nazwie
Cisk (cena 1,5 euro; 4,2%) :)
Valletta robi niesamowite wrażenie, niewątpliwie powinien to
być główny punkt wycieczki każdego turysty. Za małe pieniądze - nie kupowałem nigdzie biletu wstępu - można zobaczyć dobre kilkaset lat historii wyspy, historii
która tworzy się nadal. Wąskie uliczki, gościnni mieszkańcy oraz kościoły za
każdym rogiem to wizytówki tego miejsca.
Będąc w tym mieście koniecznie musicie odwiedzić jeszcze Konkatedrę
świętego Jana, Kościół Karmelitów z ogromną kopułą, Bibliotekę Narodową a także
Pałac Wielkich Mistrzów, gdzie mieści się urząd Prezydenta. W mieście 320 zabytków – jednym z najbardziej zagęszczonych obszarów
zabytkowych świata - każdy znajdzie coś dla siebie!
Po powrocie do hotelu zastała mnie niemała niespodzianka – spotkałem liczącą prawie 10 os. grupę z Polski,
dokładnie z Gorzowa Wielkopolskiego. Okazało się że w ramach programu Erasmus
odbywają oni praktyki w tutejszym hotelu – m.in. w restauracji i recepcji.
Świat jest jednak mały! Ten polski wątek znakomicie pasował do następnego dnia
– właśnie wtedy miałem spotkać się z aż 3 Polakami, którzy na stałe
mieszkają na Malcie - 3 osoby, 3 różne historie. Kolacja, szybki prysznic i czym prędzej do łóżka.
„Polska środa” miała
być dniem całkiem innym niż cała reszta. Szacuje się, że na Malcie mieszka
około 400-500 Polaków, ale liczba ta z roku na rok rośnie. Dużo osób przeprowadza się tu z Wielkiej Brytanii i Irlandii. Postanowiłem poznać Maltę z punktu widzenia osób, które mają ją na co dzień. Pierwszy przystanek - miasto o nazwie Bugibba, które od razu zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Przede wszystkim jest to raj dla młodych – kluby,
puby i knajpy są dosłownie na każdym kroku – każdy znajdzie tu coś dla siebie i
z tego głównie ta miejscowość słynie. Co ciekawe - kilkanaście lat temu w tym
miejscu była jeszcze sama skała, dziś jest to jeden z najbardziej tętniących
życiem ośrodków na Malcie – zarówno w dzień jak i w nocy. Najlepszy przykład tego, co
mogą zdziałać pieniądze i … turyści :)
Pomimo tego że nie było jeszcze nawet południa, słońce mocno
już przygrzewało, postanowiłem więc czym prędzej znaleźć naszą pierwszą
bohaterkę – Dorotę, która od 4 lat mieszka na Malcie, prowadząc swoją
własną włoską restaurację o nazwie „I cannoli” (www.i-cannoli-com.webs.com).
Dorotę poznałem tak jak większość naszych rodaków
mieszkających na Malcie, poprzez facebook’ową grupę „Polacy na Malcie”. Bez
wahania zaprosiła mnie do siebie – nie mogłem odmówić! Dorota na Malcie
znalazła się w sumie przez przypadek – początkowo nawet nie wiedziała gdzie ta
cała Malta leży. Sprowadził ją tutaj przyjaciel – postanowiła otworzyć swoją
własną knajpę, która działa już od 4 lat, co nie było aż tak trudne jak u nas w
kraju. Jak sama mówi Polskę od Malty przede wszystkim odróżnia klimat, jest
dużo cieplej (domy nie mają tu ogrzewania, szczególnie da się to odczuć zimą
kiedy jest wietrznie i pada deszcz), ludzie mają inne nastawienie do życia, nie
żyją w tak szybkim tempie jak Polacy. Jest też bezpieczniej – świadczy o tym
chociaż to, iż Dorota nigdy nie zamyka samochodu na klucz!
Najbardziej brakuje jej polskiej złotej jesieni i śnieżnej zimy - na Malcie nie ma gór ani lasów - tęskni też za polskim jedzeniem. Pomimo tego bardzo szybko się tu odnalazła. Jak sama mówi - Maltę można albo kochać
albo nienawidzić – ona ją pokochała.
Można powiedzieć, że restauracja Doroty jest w pewnym sensie
„ostoją polskości” na Malcie, praktycznie zawsze można spotkać tam naszych
rodaków, którzy chętnie korzystają z polskiej obsługi, przy okazji zawsze można
dowiedzieć się też więcej na temat samej wyspy. Ja akurat spotkałem grupę z
Tarnowa, która właśnie w tym miejscu spędzała swój urlop. A i gorąco polecamy
jedzenie – pyyycha! :)
Następną osobą z którą miałem się spotkać był Karol –
wesoły i energiczny chłopak pochodzący ze Śląska, który na Malcie wylądował pół
roku temu. Całe życie podróżował po świecie, szukając dla siebie jakiegoś
miejsca - wcześniej mieszkał m.in. w
Wielkiej Brytanii, Irlandii i Hiszpanii. Z Polski wyjechał kiedy miał 16 lat.
On z kolei uważa że mentalność Maltańczyków jest bardzo
podobna do Polaków – są bardzo otwarci, ale czasami bywają również zazdrośni.
Najbardziej tęskni za polskim Zakopanem, górskimi chatami i tym specyficznym
klimatem, przypomnijmy - na Malcie nie ma gór a największy "szczyt" osiąga 253 m. n.p.m. Karol postanowił oprowadzić mnie po miejscowości, dzięki czemu
dowiedziałem się wielu rzeczy, których nie ma w przewodnikach – np. gdzie
jest najbliższe Tesco :)
Prosto z miejscowości Buggiba postanowiłem udać się do
Michała - gdy tylko usłyszałem o jego pomyśle, wiedziałem, że muszę go
odwiedzić. Postanowił on otworzyć na Malcie pierwszy ... polski sklep, dokładnie
tak - pierwszy na wyspie. Michał mieszkał wcześniej w Wielkiej Brytanii, gdzie
miał dość angielskiej pogody. Razem z żoną stwierdził że chce zmienić miejsce
zamieszkania, poszukać czegoś cieplejszego, a jego brat który był tu kilka razy
na wakacjach podsunął pomysł Malty.
Początkowo wydawało się to szalone, jednak z dnia na dzień coraz
bardziej dojrzewał do tego pomysłu. Postanowił najpierw odwiedzić ten kraj, 9
miesięcy później zamieszkał tu na stałe. Co więcej, postanowił otworzyć
pierwszy polski sklep na wyspie. Na ten pomysł wpadł jeszcze w Wielkiej
Brytanii. Wielu znajomych i członków rodziny próbowało go od tego odwieść, Michał jednak postawił na swoim. Jak sam mówi - ryzyko jest dość duże,
szczególnie jeśli ma się 2 dzieci na utrzymaniu – ale kto nie ryzykuje ten nie
ma. Polskie towary docierają na Maltę promem. Początki nie były łatwe – gdy
szukał dostawców wszystko szło bez problemu, do momentu gdy mówił gdzie chce to wszystko odebrać. Pomimo tego udało się! Według niego Maltańczycy są
zadowoleni z tego co mają, nie biegną za pieniędzmi, nie chcą się prześcigać w
tym co mają. Obiecał swoim dzieciom, że wybiorą się kiedyś na zimę do Polski by mogły
zobaczyć śnieg... :)
Pomysł z polskim sklepem, choć wydawać by się mogło szalony,
może za kilka lat okazać się prawdziwą żyłą złota. Gratuluję odwagi
oraz zapału w ściągnięciu produktów na drugi koniec Europy i mocno trzymam kciuki! :)
Muszę przyznać że ten dzień naprawdę był niesamowity –
poznałem niezwykłych ludzi, którzy przyjęli mnie jak członka rodziny. Dorota poczęstowała mnie specjałami ze swojej włoskiej restauracji,
Karol zaprosił na piwo a Michał częstując polskimi produktami sprawił że przez
chwilę poczułem się jak w domu. Każdy z nich miał swoją własną historię, inną
ale w każdej tkwiło to samo miejsce – Malta!
Kolejny dzień przywitał mnie piękną, słoneczną pogodą. Dziś
miałem zamiar zwiedzić południowo-zachodnią część Malty, wolną od takiej
ilości hoteli jak w innych częściach wyspy. A więc ruszamy! :)
Na sam początek zatrzymałem się przy Dingli Cliffs –
największych klifach na wyspie dochodzących do 250 m n.p.m. Klify te znajdują
się zaraz obok miejscowości o identycznej nazwie Dingli, do której bez problemu
dotrzecie transportem publicznym. W pobliżu znajduje się też najwyższe
wzniesienie na wyspie – Ta'Dmejrek 253 m n.p.m.
A dla takich chwil warto żyć :)
Z Dingli Cliffs udałem się jeszcze dalej na południe
wyspy – do Blue Grotto, jednej z największych atrakcji turystycznych Malty. Grota
ta wyrzeźbiona została przed wiekami przez napierające na brzeg wyspy fale
morskie i stanowi obecnie część malowniczego systemu podziemnych korytarzy, rozlokowanych tuż nad taflą wody. Ma ona ponad 30 metrów wysokości i robi
niesamowite wrażenie. Najlepszą opcją by zobaczyć ją w pełni okazałości jest
podpłynięcie łódką – bilety kosztują 8 euro.
Woda w tym miejscu jest niezwykle czysta, dzięki czemu widać
dno położone nawet 5-10 metrów niżej.
Wyprawa na Maltę - część II - Kliknij tutaj!
Nasz fan page - www.facebook.com/wczterystronyswiata/
Super wycieczka, tylko pozazdrościć! :)
OdpowiedzUsuńSuper! Ja już nie mogę się doczekać swojej wycieczki na Maltę a z tego co widzę u ciebie zapowiadają się super widoki
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia i przede wszystkim piękne miejsca
OdpowiedzUsuńByłem na Malcie na wakacjach trzy lata temu. Z wyjazdem pomógł mi kredyt z żyrantem ponieważ bardzo chcieliśmy wyjechać a gotówki nie było. Wspominamy bardzo miło ten wyjazd i każdemu go polecamy.
UsuńTrochę przypomina mi Malta Chorwację. Piękne widoki i taka architektura bardzo charakterystyczna. Polecam Istrię. Na https://istria.pl/ poczytasz sobie, co tam warto zwiedzić i możesz zobaczyć, jak tam pięknie :)
OdpowiedzUsuń