Jeden z najciekawszych blogów podróżniczych w Polsce!

W cztery strony świata

Porady, wskazówki, relacje Tanie podróżowanie Niesamowite zakątki świata

niedziela, 19 lipca 2015

Malta - część I


Dlaczego Malta? Szczerze mówiąc przez przypadek. Wszystko zaczęło się w lutym – 2 miesiące przed wyjazdem – w czasie kiedy studenci są najbardziej kreatywni i robią wszystko by tylko się nie uczyć, czyli podczas sesji. Postanowiłem, że po wszystkich egzaminach polecę gdzieś, gdzie jeszcze mnie nie było, a że na mojej "wyjazdowej" mapie była pusta plama na jednej z najmniejszych wysp Morza Śródziemnego, padło na Maltę. Po dwóch tygodniach miałem już bilety :)

Nadszedł długo oczekiwany dzień – 12 kwietnia. Punktualnie o 8.30 rozpoczęła się moja 17-godzinna podróż na Maltę, do przebycia 2200 km. Z Polski dolecimy tam węgierskimi liniami Wizz Air (m.in. Warszawa Chopin, Gdańsk) lub irlandzkim Ryanair'em (m.in. Kraków, Wrocław). Wybrałem ostatnią, najtańszą opcję - czyli najpierw trasa Rzeszów-Wrocław, a stamtąd już prosto na Maltę. Sam bilet autobusowy wyniósł mnie jedyne 5 zł!



Kilka minut po godz. 15 byłem już we Wrocławiu. Jako że zostało mi jeszcze kilka godzin do odlotu, postanowiłem odwiedzić Stare Miasto i zjeść coś na szybko. Pomimo tego że mieliśmy dopiero kwiecień, Rynek pełen był turystów, a miasto tętniło życiem – zresztą jest to typowe dla Wrocławia :)


Jako że od Malty dzieliło mnie jeszcze prawie 1700 km wyruszyłem komunikacją publiczną na lotnisko. Nawiasem mówiąc stolica Dolnego Śląska ma port lotniczy na prawdziwym europejskim poziomie!



Do Malty leciałem irlandzkimi liniami Ryainair - potocznie zwanymi polskim podniebnym PKS'em - bilet kosztował 177 zł – cena bardzo dobra ale zdarzają się jeszcze lepsze, czasami nieprzekraczające 120 zł!


Po krótkiej odprawie czekała nas ostatnia prosta – lecimy! :)



Po niecałych 3 godzinach lotu jesteśmy na Malcie – wyspie którą do tej pory znałem jedynie z mapy i opowiadań. Od razu przywitał nas podmuch ciepłego powietrza oraz palmy. Jako że mój hotel leżał kilkanaście kilometrów od lotniska musiałem się tam jakoś dostać. Postarałem się o to już wcześniej, internetowo zamawiając prywatny bus, który wyniósł mnie jedynie 2 funty (www.shuttledirect.com). Ku mojemu zdziwieniu kierowca stał już na lotnisku trzymając tabliczkę z moim imieniem i nazwiskiem, więc nikogo nie trzeba było szukać - miłe zaskoczenie! Oczywiście można było skorzystać z transportu publicznego, niestety w moim przypadku najbliższy autobus odjeżdżał o 5 rano, jednak tym którzy przylatują wcześniej jak najbardziej taką opcję polecam.

Okazało się że nie byłem sam, w busie większość pasażerów stanowili Polacy którzy przylecieli razem ze mną wieczornym lotem z Wrocławia. Po 30 min. drogi, chwilę przed 2 w nocy, byłem już przed hotelem.

 Apropo hotelu, wiąże się z nim dość ciekawa historia. Na stronie www.taniehotele.be znalazłem (za)super ofertę – 8 nocy w 4* obiekcie ze śniadaniami, za jedyne 362 zł! Warto dodać że hotel ten przed przeceną kosztował ponad 2200 zł. Długo zastanawiałem się czy jest to możliwe, okazało się że tak! Chociaż nie ukrywam że w drodze do Cirkewwy, gdzie się znajdował, rozważałem również w razie czego "plan B", czyli noc pod gołym niebem. Na szczęście nie było żadnego problemu z zameldowaniem, po chwili otrzymałem klucz do pokoju, który jak się okazało był w bardzo dobrym stanie – można powiedzieć że w pełni zasługiwał na 4 gwiazdki. Z racji tego że godzina była dość późna od razu postanowiłem pójść spać, następny dzień był już cały zaplanowany a Malta czekać nie będzie! :)


Rano obudziło mnie słońce, prawdziwe maltańskie słońce. Chwila na ogarnięcie się i jestem już na śniadaniu, na które naprawdę nie można było narzekać – szwedzki stół na którym każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Po 15 minutach byłem już gotowy ruszać w trasę. Najpierw jednak postanowiłem przejść się nad skarpę, zaraz obok mojego hotelu. Widok był niesamowity, skały i błękitna woda – już wtedy wiedziałem że decyzja o przyjeździe na Maltę była w 100% słuszna!


Takich miejsc, jak to wyżej, jest na Malcie cała masa więc nie czekając ani chwili dłużej udałem się na pobliski przystanek autobusowy. Plan na ten dzień nie był bardzo ambitny – miałem na spokojnie zwiedzić północno-zachodnią część wyspy. Od razu przy wyjściu z hotelu natknąłem się na pierwszą rzecz, która zaskakuje turystów z Polski (czasami dopiero na miejscu) – ruch lewostronny. Co za tym idzie, czekając na autobus musiałem przejść na drugą stronę ulicy, inaczej pojechałbym w całkiem innym kierunku, uważać trzeba też na przejściach dla pieszych.


Po około 5 minutach nadjechał mój autobus. Uznałem że będzie to najlepszy i najtańszy środek transportu – tygodniowy bilet studencki kosztował jedyne 6,5 euro – czyli jakieś 26 zł, a jeździć po wyspie mogłem bez ograniczeń. Taki bilet można zakupić m.in. u każdego kierowcy. I tu pierwsza uwaga – ilość połączeń na wyspie jest wystarczająca, cena biletu atrakcyjna ale autobusy nie zawsze są punktualne a kierowcy czasami nie zatrzymują się na przystankach, na których powinni. Pomimo wszystko polecam wszystkim ten sposób poruszania się po Malcie, choć nie ma co ukrywać, w porównaniu z tradycyjnym samochodem jest bardziej czasochłonny, więc jeśli ktoś wpada tu tylko na 3-4 dni proponuję jednak „rent a car”. Wypożyczali jest cała masa, zwłaszcza w okolicach lotniska a koszt to ok. 30 euro za dobę, doliczyć musimy do tego jeszcze tankowanie :)


Pierwszym przystankiem była Popeye Village - wioska powstała na potrzeby kręcenia filmu o marynarzu, który po zjedzeniu puszki szpinaku dostawał nadludzkiej mocy, na 100% pamiętacie go z bajek :) 



Jej budowa trwała 7 miesięcy, a pracowało przy niej 165 osób. Położona jest w malowniczej zatoczce, z którą domki zbudowane specjalnie na potrzeby tej produkcji doskonale się komponują.

Niestety bilety wstępu są dość drogie: 10,50 euro za osobę dorosłą, 8,50 euro za dziecko, co przy 4-osobowej rodzinie daje nam już okrągłą sumę. Dlatego też warto zatrzymać się tam jedynie na małe zdjęcia i ruszyć dalej! A żeby to zrobić wcale nie trzeba kupować biletów, wystarczy zaraz obok kasy skręcić w lewo i podejść około 10 metrów - widok - tak jak na zdjęciu poniżej - bezcenny.


Następnym przystankiem miała być Golden Bay – jedna z najpiękniejszych zatok na Malcie. Pomimo tego że dzieliło mnie od niej ponad 5 km, postanowiłem pokonać ten odcinek pieszo - patrząc na widoki, które po drodze mijałem naprawdę się opłacało! :)


Po około 2 godzinach udało mi się dotrzeć na miejsce. Moim oczom ukazała się niezwykle popularna wśród turystów, druga pod względem wielkości piaszczysta plaża na Malcie. Woda jest tu niezwykle czysta – zresztą jak na całej wyspie – co więcej, podobno w tym miejscu można oglądać jedne z najpiękniejszych zachodów słońca. Ogromnym plusem jest to że praktycznie pod samą plażę podjeżdżają autobusy, więc jest ona nawet w zasięgu tych osób które nie zdecydują się na wypożyczenie samochodu. Na miejscu masa dzieciaków, ogólnie plaża jest często wybierana przez rodziny z dziećmi – a ciepła woda i w miarę łagodne zejście sprzyja temu jeszcze bardziej. Jeśli ktoś zgłodnieje polecamy restauracje Munchies, która znajduje się zaraz przy wejściu na plażę, gdzie można zjeść bardzo dobrą pizzę, a ceny zaczynają się od 6,75 euro – czyli coś w okolicach 28 zł. W pobliżu znajduje się też 5* hotel Radisson Blu, który jednak do najtańszych nie należy. Co ciekawe to właśnie w zatoce Golden Bay kręcono zdjęcia do „Troi”, w której zagrał m.in. Brad Pitt :)



Po krótkim odpoczynku ruszam na Għajn Tuffieħa Tower, położoną na klifie przy zatoce Golden Bay, jedynie kilkaset metrów od plaży. W przeszłości służyła ona jako wieża obserwacyjna, ostrzegając m.in. przed piratami. Co więcej w okolicy było ich kilka. Budowano je w takiej odległości by każda była w zasięgu wzroku sąsiedniej. Għajn Tuffieħa Tower zbudowana została w 1637 roku i osiągała 11 metrów wysokości. Bardziej od jej wartości historycznej, dziś turyści doceniają przepiękną panoramę która rozciąga się z tego miejsca - nie tylko na Golden Bay ale także na sąsiadującą zatokę Ghajn Tuffieha (zwaną też Riviera Bay). Znajduje się tam plaża, na którą można zejść z pobliskiego parkingu schodami liczącymi 200 stopni. 



Dzień powoli dobiegał końca, dlatego też zacząłem kierować się w stronę przystanku autobusowego. Po niecałej godzinie dotarłem do hotelu, słońce już niestety zaszło ale widok i tak był cudowny. Następnego dnia miałem udać się do stolicy Malty – Valletty – najbardziej wysuniętej na południe europejskiej stolicy, więc od razu udałem się do łóżka wiedząc jak wiele do zobaczenia mam następnego dnia :)


Drugi dzień na Malcie przywitał mnie piękną, słoneczną pogodą, dlatego też nie marnując ani chwili od razu ruszyłem w stronę prawie 6 tys. Valletty – stolicy Malty. Droga trwała ponad godzinę i koło 11 byłem już na miejscu. Na pierwszy rzut oka miasto wygląda na dużo większe, są to jednak tylko pozory, ponieważ jest wielkości polskiego Raszyna. W każdym razie już od samego początku widać że jest ono pełne zabytków. Do Starego Miasta wchodzi się poprzez bramę miejską – zlokalizowaną obok ronda przy Dworcu Autobusowym - za którą ciągnie się reprezentatywna ulica Republiki.


Po obu stronach ulicy Republika napotkać można co rusz zabytki, a idąc nią dojdziemy aż do fortu św. Elma. Samo miasto można powiedzieć jest perłą samą w sobie, dlatego już w 1980 roku zostało wpisane na światową listę dziedzictwa UNESCO. Całą Vallettę można przejść pieszo, co najlepiej pokazuje poniższa mapa – warto zwrócić uwagę na jej skalę!


Już wcześniej wspominałem o tym, że na Malcie na każdym kroku widoczne są powiązania z Wielką Brytanią – ruch lewostronny i angielskie gniazdka to najlepszy tego przykład. Jednak w Valletcie zobaczycie jeszcze jeden wspólny element – londyńskie budki telefoniczne. Początkowo trochę dziwią, jednak pomimo wszystko dość dobrze komponują się z całym otoczeniem. 


Miejscem które z pewnością musicie odwiedzić będąc w stolicy Malty są Ogrody Barraka – Dolny i Górny. My w szczególności polecamy ten ostatni z którego rozpościera się przepiękny widok na Trzy Miasta – tzw. maltańskie trójmiasto oraz Grand Harbour. Nie dość że można tam schronić się od słońca i spotkać prawdziwą mieszankę maltańskiej roślinności (i nie tylko), to na dodatek można też skorzystać z darmowego Wi-Fi. Wstęp jest bezpłatny :)



Uliczki Valletty przecinają się pod kątem prostym więc trudno się zgubić, a na każdym kroku towarzyszą nam koty, które na wyspie są dosłownie wszędzie - czasami trochę nieufne, za to uwielbiają wylegiwać się w cieniu, chroniąc się przed słońcem.


Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości czy warto odwiedzić stolicę Malty , polecam ten widok :)


Powoli wychodząc już z miasta przez przypadek trafiłem do miejsca które początkowo wydawało się kościołem, a okazało się zwykłą maltańską … knajpą, a co najlepsze wolną od rzeszy turystów. Znajdowała się tam duża liczba miejscowych, którzy grając w karty i rozmawiając na przeróżne tematy umilali sobie czas. Właśnie w takich miejscach najlepiej czuć klimat Malty, dlatego postanowiłem zostać tu dłużej, popijając maltańskie piwko o nazwie Cisk (cena 1,5 euro; 4,2%) :)


Valletta robi niesamowite wrażenie, niewątpliwie powinien to być główny punkt wycieczki każdego turysty. Za małe pieniądze - nie kupowałem nigdzie biletu wstępu - można zobaczyć dobre kilkaset lat historii wyspy, historii która tworzy się nadal. Wąskie uliczki, gościnni mieszkańcy oraz kościoły za każdym rogiem to wizytówki tego miejsca.

Będąc w tym mieście koniecznie musicie odwiedzić jeszcze Konkatedrę świętego Jana, Kościół Karmelitów z ogromną kopułą, Bibliotekę Narodową a także Pałac Wielkich Mistrzów, gdzie mieści się urząd Prezydenta. W mieście 320 zabytków – jednym z najbardziej zagęszczonych obszarów zabytkowych świata - każdy znajdzie coś dla siebie!


Po powrocie do hotelu zastała mnie niemała niespodzianka – spotkałem liczącą prawie 10 os. grupę z Polski, dokładnie z Gorzowa Wielkopolskiego. Okazało się że w ramach programu Erasmus odbywają oni praktyki w tutejszym hotelu – m.in. w restauracji i recepcji. Świat jest jednak mały! Ten polski wątek znakomicie pasował do następnego dnia –  właśnie wtedy miałem spotkać się z aż 3 Polakami, którzy na stałe mieszkają na Malcie  - 3 osoby, 3 różne historie. Kolacja, szybki prysznic i czym prędzej do łóżka. 

„Polska środa” miała być dniem całkiem innym niż cała reszta. Szacuje się, że na Malcie mieszka około 400-500 Polaków, ale liczba ta z roku na rok rośnie. Dużo osób przeprowadza się tu z Wielkiej Brytanii i Irlandii. Postanowiłem poznać Maltę z punktu widzenia osób, które mają ją na co dzień. Pierwszy przystanek - miasto o nazwie Bugibba, które od razu zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Przede wszystkim jest to raj dla młodych – kluby, puby i knajpy są dosłownie na każdym kroku – każdy znajdzie tu coś dla siebie i z tego głównie ta miejscowość słynie. Co ciekawe - kilkanaście lat temu w tym miejscu była jeszcze sama skała, dziś jest to jeden z najbardziej tętniących życiem ośrodków na Malcie – zarówno w dzień jak i w nocy. Najlepszy przykład tego, co mogą zdziałać pieniądze i … turyści :)


Pomimo tego że nie było jeszcze nawet południa, słońce mocno już przygrzewało, postanowiłem więc czym prędzej znaleźć naszą pierwszą bohaterkę – Dorotę, która od 4 lat mieszka na Malcie, prowadząc swoją własną włoską restaurację o nazwie „I cannoli” (www.i-cannoli-com.webs.com).


Dorotę poznałem tak jak większość naszych rodaków mieszkających na Malcie, poprzez facebook’ową grupę „Polacy na Malcie”. Bez wahania zaprosiła mnie do siebie – nie mogłem odmówić! Dorota na Malcie znalazła się w sumie przez przypadek – początkowo nawet nie wiedziała gdzie ta cała Malta leży. Sprowadził ją tutaj przyjaciel – postanowiła otworzyć swoją własną knajpę, która działa już od 4 lat, co nie było aż tak trudne jak u nas w kraju. Jak sama mówi Polskę od Malty przede wszystkim odróżnia klimat, jest dużo cieplej (domy nie mają tu ogrzewania, szczególnie da się to odczuć zimą kiedy jest wietrznie i pada deszcz), ludzie mają inne nastawienie do życia, nie żyją w tak szybkim tempie jak Polacy. Jest też bezpieczniej – świadczy o tym chociaż to, iż Dorota nigdy nie zamyka samochodu na klucz!

Najbardziej brakuje jej polskiej złotej jesieni i śnieżnej zimy - na Malcie nie ma gór ani lasów - tęskni też za polskim jedzeniem. Pomimo tego bardzo szybko się tu odnalazła. Jak sama mówi - Maltę można albo kochać albo nienawidzić – ona ją pokochała.

Można powiedzieć, że restauracja Doroty jest w pewnym sensie „ostoją polskości” na Malcie, praktycznie zawsze można spotkać tam naszych rodaków, którzy chętnie korzystają z polskiej obsługi, przy okazji zawsze można dowiedzieć się też więcej na temat samej wyspy. Ja akurat spotkałem grupę z Tarnowa, która właśnie w tym miejscu spędzała swój urlop. A i gorąco polecamy jedzenie – pyyycha! :)



Następną osobą z którą miałem się spotkać był Karol – wesoły i energiczny chłopak pochodzący ze Śląska, który na Malcie wylądował pół roku temu. Całe życie podróżował po świecie, szukając dla siebie jakiegoś miejsca -  wcześniej mieszkał m.in. w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Hiszpanii. Z Polski wyjechał kiedy miał 16 lat. 


On z kolei uważa że mentalność Maltańczyków jest bardzo podobna do Polaków – są bardzo otwarci, ale czasami bywają również zazdrośni. Najbardziej tęskni za polskim Zakopanem, górskimi chatami i tym specyficznym klimatem, przypomnijmy - na Malcie nie ma gór a największy "szczyt" osiąga 253 m. n.p.m. Karol postanowił oprowadzić mnie po miejscowości, dzięki czemu dowiedziałem się wielu rzeczy, których nie ma w przewodnikach – np. gdzie jest najbliższe Tesco :)

Prosto z miejscowości Buggiba postanowiłem udać się do Michała - gdy tylko usłyszałem o jego pomyśle, wiedziałem, że muszę go odwiedzić. Postanowił on otworzyć na Malcie pierwszy ... polski sklep, dokładnie tak - pierwszy na wyspie. Michał mieszkał wcześniej w Wielkiej Brytanii, gdzie miał dość angielskiej pogody. Razem z żoną stwierdził że chce zmienić miejsce zamieszkania, poszukać czegoś cieplejszego, a jego brat który był tu kilka razy na wakacjach podsunął pomysł Malty.


Początkowo wydawało się to szalone, jednak z dnia na dzień coraz bardziej dojrzewał do tego pomysłu. Postanowił najpierw odwiedzić ten kraj, 9 miesięcy później zamieszkał tu na stałe. Co więcej, postanowił otworzyć pierwszy polski sklep na wyspie. Na ten pomysł wpadł jeszcze w Wielkiej Brytanii. Wielu znajomych i członków rodziny próbowało go od tego odwieść, Michał jednak postawił na swoim. Jak sam mówi - ryzyko jest dość duże, szczególnie jeśli ma się 2 dzieci na utrzymaniu – ale kto nie ryzykuje ten nie ma. Polskie towary docierają na Maltę promem. Początki nie były łatwe – gdy szukał dostawców wszystko szło bez problemu, do momentu gdy mówił gdzie chce to wszystko odebrać. Pomimo tego udało się! Według niego Maltańczycy są zadowoleni z tego co mają, nie biegną za pieniędzmi, nie chcą się prześcigać w tym co mają. Obiecał swoim dzieciom, że wybiorą się kiedyś na zimę do Polski by mogły zobaczyć śnieg... :)



Pomysł z polskim sklepem, choć wydawać by się mogło szalony, może za kilka lat okazać się prawdziwą żyłą złota. Gratuluję odwagi oraz zapału w ściągnięciu produktów na drugi koniec Europy i mocno trzymam kciuki! :)

Muszę przyznać że ten dzień naprawdę był niesamowity – poznałem niezwykłych ludzi, którzy przyjęli mnie jak członka rodziny. Dorota poczęstowała mnie specjałami ze swojej włoskiej restauracji, Karol zaprosił na piwo a Michał częstując polskimi produktami sprawił że przez chwilę poczułem się jak w domu. Każdy z nich miał swoją własną historię, inną ale w każdej tkwiło to samo miejsce – Malta!


Kolejny dzień przywitał mnie piękną, słoneczną pogodą. Dziś miałem zamiar zwiedzić południowo-zachodnią część Malty, wolną od takiej ilości hoteli jak w innych częściach wyspy. A więc ruszamy! :)


Na sam początek zatrzymałem się przy Dingli Cliffs – największych klifach na wyspie dochodzących do 250 m n.p.m. Klify te znajdują się zaraz obok miejscowości o identycznej nazwie Dingli, do której bez problemu dotrzecie transportem publicznym. W pobliżu znajduje się też najwyższe wzniesienie na wyspie – Ta'Dmejrek 253 m n.p.m.


A dla takich chwil warto żyć :)


Z Dingli Cliffs udałem się jeszcze dalej na południe wyspy – do Blue Grotto, jednej z największych atrakcji turystycznych Malty. Grota ta wyrzeźbiona została przed wiekami przez napierające na brzeg wyspy fale morskie i stanowi obecnie część malowniczego systemu podziemnych korytarzy, rozlokowanych tuż nad taflą wody. Ma ona ponad 30 metrów wysokości i robi niesamowite wrażenie. Najlepszą opcją by zobaczyć ją w pełni okazałości jest podpłynięcie łódką – bilety kosztują 8 euro.



Woda w tym miejscu jest niezwykle czysta, dzięki czemu widać dno położone nawet 5-10 metrów niżej.




Wyprawa na Maltę - część II - Kliknij tutaj!



5 komentarze:

  1. Super wycieczka, tylko pozazdrościć! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! Ja już nie mogę się doczekać swojej wycieczki na Maltę a z tego co widzę u ciebie zapowiadają się super widoki

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne zdjęcia i przede wszystkim piękne miejsca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłem na Malcie na wakacjach trzy lata temu. Z wyjazdem pomógł mi kredyt z żyrantem ponieważ bardzo chcieliśmy wyjechać a gotówki nie było. Wspominamy bardzo miło ten wyjazd i każdemu go polecamy.

      Usuń
  4. Trochę przypomina mi Malta Chorwację. Piękne widoki i taka architektura bardzo charakterystyczna. Polecam Istrię. Na https://istria.pl/ poczytasz sobie, co tam warto zwiedzić i możesz zobaczyć, jak tam pięknie :)

    OdpowiedzUsuń

Kontakt
Prelekcje
tel. 696-920-020

Łączna liczba wyświetleń

Obsługiwane przez usługę Blogger.